DO DĄBROWY
Jadąc, mijam nieznane stacje.
- Wiedzcie najmniejsze,
że pęd końskich pysków,
jak wasz, jest pośpiechem moim,
a strachy na wróble
w moich rosną garniturach.
Przystaję wpół zawrotu głowy
by pędzić znowu, gdzie ogony krowie
gryce drogowskazem najwznioślejszym
a buzie dzieci
połamanych płotów,
najmilszym semaforem.
Huśtawek wzgórków westchnionych zbóż,
wierzb zbłąkanych dróg,
niecierpliwych uszu owczych,
piasków bez wskazówek,
bez dróżników, nie szukam
- idą same.
I jak miałbym nie wiedzieć,
gdzie szlaki wronich skrzydeł łopotliwe,
sosnowej armii na apelu wiarę dają?
Tam pachnącą znajduję
i choć pióro skrzypi, maczam
w pochyleniu karku codziennym.