NIC ZGOŁA
Przebudzony skrzętną obietnicą obowiązku,
pośród oślepłych skrzyżowań jesiennego deszczu,
powierzyłem los nitce asfaltu
brzemiennej ziemią ojców.
Nic zgoła w tym nie było, prócz tułaczych świateł
zewsząd żegnanych w każdą stronę
i kilometrów ogłupiałych pod kołami
dla stęsknionego jutra.
Nic więcej w tym nie było, póki nie odkryłem
swojskości Rutek, metropolii krów powściągliwych,
środkiem drogi rozkołysanych
bez obawy klaksonu i bez sławy.
Nic w tym nie było, zanim nie obudziłem pytających,
zadumanych świątków nowogrodzkich,
przygarniających pod frasobliwe kopuły
nawet najmniejszych desperatów.
Nic zgoła w tym nie było, póki nie ucieszył i odmienił
Zbójnej porządek wyłożony jak na stole,
zanim nie odzyskałem wzroku w zielonych
i w brunatnych pajdach sczesanych pól.
Wtedy przydrożne sosny, wiekiem i cieniem rozkwitłe,
i dziewczyny na rowerach w przyszłość wpatrzone,
z chlebem w bagażniku dla niecierpliwych,
nakarmiły oczy nawet ślepca.
Wreszcie Łyse zdały się najpiękniejsze. Rozpostarte
w przedustawności bezwietrznego spokoju,
rozczochraną przydrożność rozsypały wkoło,
w przemijaniu - a później - w pamięci.
I rozpanoszył się ład, pośród nawoływania psów
między stogami drzemiącego siana,
i zakwitł głos koguta ledwie słyszalnego
w uśpionych uszach kurników.
I powtarzał - Tu Dęby to nie tylko drzewa, ale starzy
i młodzi, powszednie tygodnie oraz złote niedziele
i wróble medytujące na drutach po szyję w absolucie
bez wyrzutu, bez skargi.
W końcu gałęzie, chybotliwe instynktem wieków
pędzących w zadyszce na ludzkim karku i obojętne
według miary, zamazując krajobraz,
przemieniły wszystko w krople deszczu.
Wtedy, wśród olch wyniosłych strażników ochocza,
najcudniejsza z Kurpiów, rosochata panna
wytchnienie i matczyny sen obiecała na szczęście
zdrożonemu ze świata.
Nic zgoła w tym nie było...
W KRAINIE KAMIENI
DOPÓKI MIŁOŚĆ
OKOLICA
ZWYCZAJNA WIECZNOŚC
SIEDEM STRON ŚWIATA
SŁOWA
TESTAMENT NASZ
O MNIE