LEKCJA ANATOMII (3)
Jesteśmy ręce,
ręce głodne, drapieżne,
ręce wielkie i większe,
ręce starca.
Sławiłyśmy kiście hojności
bez misek żebraczych ofiarowane
nędznikom – nie nędzarzom
i złoto święcone na palcach
zaradności niewybrednej.
Krzyczałyśmy – „bądźcie łaskawi od nowa!”
Jesteśmy dłonie,
dłonie spękane, szorstkie,
dłonie czarne – zmęczone,
dłonie Fidiasza wyrobnika.
Znamy wysiłek spocony ku wieczorowi
i dzbany nadziei co dnia tłuczone.
Wznosiłyśmy ścięgna zerwane marzeniem kromki chleba
należnej nie z litości - a jednak obcej!
Jesteśmy ręce,
ręce jedwabne, wymuskane,
ręce drobne – rozkoszne,
ręce lubieżcy.
Kochałyśmy marmury bardziej niż kochankę
gestem żegnaną bez usprawiedliwienia.
Chwaliłyśmy klejnoty w szkatułach ubóstwa ryglowane
na straganie wyuzdania.
Jesteśmy dłonie,
dłonie wytrwałego,
dłonie spolegliwe,
dłonie szare – łagodne,
dłonie matki.
Zaznałyśmy palców omdlenie w nieporadności dziecięcej
i drżenie przed najgorszym.
Skracane do łokci – nie dla piękna
i do ramion – nie dla harmonii,
na pobojowiskach lepszości.
Cierpiałyśmy wiele
i nie po raz pierwszy.
- Ten żar,
ciebie zrodziłyśmy – a tyś niekontent!
Wspominamy dziś ręce kilofy,
ręce dziada szybikarza z biedaszybów,
ręce wzbraniające dostępu nieproszonym do jam łaskawych,
jam ciemnych – cuchnących,
jam chleba razowego i czarnej kawy,
otworów śmierci z wyczerpania
śmierci z uduszenia,
śmierci z rozpaczy.
Pamiętamy skreślone głodem
w tłumie cmentarnym.
Pamiętamy nad grobem pierwszego lepszego
pochylone, jak my.
Jak my, dzieci po główkach gładzące
i inaczej, bo na rozległych polach
rozsypane za okruchem chleba,
za ciemną, skąpą grudą dostatku sprzedajnego,
nie wam sprzedanego.
Za garść złota sprzedanego tym,
co go mieli,
za garść pańskości,
za garść prawowicie wyszarpaną z dłoni waszych.
Pamiętamy was,
w żużlowej ziemiance niczym w domu,
bez okien,
bez nadziei, prócz niebiańskiej.
Byłyście mniej liczne,
mniej pulchne,
mniej białe,
mniej syte,
mniej nieszczęsne.
KAMIENIE
OKOLICA
DOPÓKI MIŁOŚĆ
ZWYCZAJNA WIECZNOŚC
SIEDEM STRON ŚWIATA
SŁOWA
TESTAMENT NASZ