PAMIĘCI ZBUNTOWANYCH
Na obolałych zboczach Chiapas, obudziłem się oddechem Zapaty
po stu latach niepamięci wielkiej pożogi.
Żyłami azteckich chłopów, sękami palców zanurzonych
w kolbach kukurydzy, dojrzewającej indiańską cierpliwością,
wyrosłem na żyznych, wulkanicznych zagonach.
Nie skosztowałem zielonych strąków kiści kukurydzy
ani, w czas, nie sławiłem smakowitych tortillas i fasoli
- ulubienicy żołądków - z poletek tlacolol.
Jesienią, zamiast kłosów, zebrałem karabiny zdrady.
Paliły nieznośną rozpaczą, sączyły krew obolałych
bezprawiem i wściekłością.
O, jakże czarne chmury błądzą nad błękitem Chiapas,
splątane brzaskiem, salutujące wystrzałom.
Jakże winni przemocy, bezradni w zaułkach Sancziapa.
Pokrzepieniem niechaj wam starczą zbyteczne ciała
brzoskwiniowych chłopców, hojnie usypiane
wystrzałami, niczym głodem starych, ofiarnych ołtarzy.
- Zaniechajcie zemsty, nie wspominajcie czasu,
karabiny i granaty gwoździom rdzy powierzcie,
przebaczeniem zaorajcie, skibami ziemi i potem.
Umierajcie nie rozdzierając serc,
aby już nikt nie usłyszał waszych matek.
- Może znowu i wam narodzi się Bóg?
Niepokorni dali mi na imię - Comendante.
Wtedy usłyszałem starą wyrocznię
- wykrzywione źrenice i usta synów San Cristobal.
Zrozumiałem - oni bogaczom nie mogli sprzedać nadziei,
dzieci swoich, na bruku pod kartonami nędzy, osierocić.
Gdy nienawiść znowu wstanie Słońcem Mexico,
czy przed wieczorem umrze nadzieja?
Ja, Marcos, syn Emiliano i Marii,
widziałem to wiele razy i nie chcę więcej.
- W was szukam schronienia,
w was pocieszenia.
W KRAINIE KAMIENI
DOPÓKI MIŁOŚĆ
OKOLICA
ZWYCZAJNA WIECZNOŚC
SIEDEM STRON ŚWIATA
SŁOWA
TESTAMENT NASZ
O MNIE
Powered by
dzs.pl &
Hosting &
Serwery